niedziela, 26 stycznia 2020

Atlantyda nie istniała!

Wtedy to morze tam było dostępne dla okrętów. Bo miało wyspę przed wejściem, które wy nazywacie Słupami Heraklesa. (...) Ci, którzy wtedy podróżowali, mieli z niej przejście do innych wysp. A z wysp była droga do całego lądu, leżącego naprzeciw, który ogranicza tamto prawdziwe morze.
Ten cytat z dialogu „Timajos” Platona jest najbardziej precyzyjnym wskazaniem położenia Atlantydy, jaki możemy znaleźć w pismach tego filozofa. Słupami Heraklesa starożytni Grecy nazywali cieśninę Gibraltarską, a zatem interpretując literalnie podany cytat, wyspa znajdowała się na Oceanie Atlantyckim, gdzieś na zachód od tego miejsca. Zdumienie może jedynie budzić wzmianka o „całym lądzie, leżącym naprzeciw”, w którym rozpoznajemy Amerykę, ponoć nieznaną w świecie starożytnym.
Atlantyda od zawsze budziła emocje wśród badaczy, a zwolenników jej istnienia było chyba nawet więcej niż sceptyków, uważających wyspę za produkt wyobraźni filozofa. Szukano i wciąż poszukuje się jej niemal na całym świecie, jakby zapominając, że Platon umiejscowił ją całkiem precyzyjnie. Stawiam zatem tezę, że wszystkie rzekomo odnalezione pozostałości wyspy, nie mogą być uważane za Atlantydę, nawet jeśli w jakimś stopni są zgodne z jej opisem.
Biorąc również pod uwagę podany czas jej zagłady, przypadający około 11 tysięcy lat temu, trzeba pozostać sceptykiem i uznać, że Atlantyda była pomysłem Platona na przedstawienie swoich koncepcji filozoficznych, a inspirację do niego zaczerpnął z krążących legend o zagładzie lądu, które miały swoje źródło w rzeczywistych wydarzeniach. Takie katastrofy zdarzały się i ludzie o nich pamiętali.
Zapewne Atlantyda była pomysłem Platona i to pomysłem ze wszech miar udanym. Pozostała do dziś inspiracją dla pisarzy, którzy tam niejednokrotnie umieszczają akcję swoich utworów literackich. Również i ja skorzystałem ze sposobności, by wykorzystać temat, nie po to jednak, by dokładać swój głos w dyskusji o istnieniu tego tajemniczego lądu, ale uznając go za doskonałe miejsce do stworzenia wizji alternatywnego przebiegu historii świata, co opisałem w książce "Logika Uniwersum”.
Mogę też już dziś zapowiedzieć, że powrócę jeszcze na Atlantydę w kolejnej książce.

niedziela, 19 stycznia 2020

Jak futurologia się (nie) sprawdza

„...(Podróżnik w Czasie) czynił mniej pocieszające przypuszczenia o postępie ludzkości i we wznoszeniu się cywilizacji widział tylko rosnącą górę głupstw i błędów, która musi kiedyś runąć miażdżąc tych, co ją wznosili.”
Ten fragment „Wehikułu czasu" H.G.Wellsa, opublikowanego w 1895 roku, ilustruje pesymistyczne poglądy pisarza odnośnie przyszłości ludzkości. Dzisiaj, podobnie jak pod koniec XIX wieku, taki pogląd podzielają całe rzesze ludzi – myślę, że optymiści pozostają w zdecydowanej mniejszości, chociaż i ich argumenty nie mogą pozostać zlekceważone. Nie będę jednak dzisiaj rozstrzygał, kto ma rację, za to chcę podać wspomnianą powieść Wellsa jako przykład nietrafionej futurologii.
O ile można zgodzić się z pisarzem, że przyszłość ludzkości będzie raczej marna i ostatecznie zakończy się jej zagładą, to sposób w jaki pokazał to Wells w „Wehikule czasu" już dziś można uznać za nietrafiony.
Zgodnie z koncepcją autora, dwie klasy społeczne, tworzące społeczeństwo końca XIX wieku, a więc proletariat i klasa panująca, będą ewoluować osobno i po setkach tysięcy lat powstaną dwa różne gatunki człowieka: Elojowie i Morlokowie. Dzisiaj możemy z całą pewnością stwierdzić, że taki scenariusz nie ma szansy realizacji z bardzo prozaicznego powodu – struktura społeczna istotnie zmieniła się w porównaniu do tej z końca XIX wieku i przez to ustały te powody, dla których według Wellsa ścieżki ewolucyjne człowieka rozdzieliły się. To pokazuje, jak ryzykowne jest przewidywanie przyszłości na bazie przekonania, że istnieją pewne niewzruszone podstawy funkcjonowania społeczeństwa ludzkiego.
Odległa przyszłość pozostanie na zawsze mglista i niewiadoma, zaś futurologia stała się narzędziem w ręku pisarzy fantastów, którzy tą drogą dostarczają czytelnikom intelektualnej strawy do rozważań o tym, co może się wydarzyć...

niedziela, 12 stycznia 2020

Jeden punkt startu, nieskończenie wiele dróg


Tworząc futurologiczną wizję, opisaną w "PUSTEJ ZIEMI" przyjąłem za punkt wyjścia, że:
- globalizacja zdominuje światową gospodarkę,
- nastąpi stabilizacja demograficzna,
- prekariat stanie się dominującą liczebnie klasą społeczną.
Na te założenia nakłada się przekonanie, że postęp techniczny nie zostanie zatrzymany, ale będzie postępował w co najmniej takim samym tempie.
Podane wcześniej założenia oparte są na prowadzonych współcześnie badaniach naukowych, które wykazują, że już dziś obserwujemy widoczne symptomy wskazanych zmian. Jednak postawienie tezy, że z tych założeń można wyprowadzić jedną, prawdziwą wizję przyszłości byłoby daleko idącym nadużyciem. Zresztą, każda próba przewidywania przyszłości jest ryzykowna, o czym przekonaliśmy się wielokrotnie, gdy stawiane w przeszłości prognozy doczekiwały czasu swojej weryfikacji. Tym bardziej ryzykowne są przewidywania stawiane w perspektywie kilkuset lat.
Pokazanie dwóch odmiennych wizji przyszłości, wyprowadzonych z tych samych założeń, stało się pomysłem, który w beletrystycznej formie został zrealizowany w moich książkach. Zarówno "PUSTA ZIEMIA", jak i opowiadanie „Wieczory z kosmitką”, zamieszczone w książce "Logika Uniwersum” pokazują świat przyszłości i jest to świat diametralnie różny.
Jeden czynnik zadecydował, że drogi wychodzące z jednego wspólnego punktu rozdwoiły się, w rezultacie czego przyszłość okazała się odmienna. Za ten czynnik uznałem rozwiązania polityczne kształtujące politykę społeczną, co zdefiniowało stosunek ludzi do pracy zarobkowej, a w konsekwencji również wyznawany przez większość system wartości.
To zaś wpływa już bezpośrednio na obraz świata przyszłości, pokazany przeze mnie w obydwu książkach.

niedziela, 5 stycznia 2020

Czy masz opton, a może słuchasz lektanu?

„Książki to były kryształki z utrwaloną treścią. Czytać można je było przy pomocy optonu. Był nawet podobny do książki, ale o jednej, jedynej stronicy między okładkami. Za dotknięciem pojawiały się na niej kolejne karty tekstu. Ale optonów mało używano, jak mi powiedział robot–sprzedawca. Publiczność wolała lektany – czytały głośno, można je było nastawić na dowolny rodzaj głosu, tempo i modulację.”
Powyższy fragment pochodzi z „Powrotu z gwiazd” Stanisława Lema i dziś bez trudu rozpoznajemy urządzenia, które w 1961 roku były jedynie produktem wizjonerstwa autora. Tak wygląda i działa współczesny czytnik e-booków. Nawet to, co autor określił mianem kryształka jest bez wątpienia kartą pamięci, która cyfrowy zapis treści przechowuje w krystalicznej strukturze, bazującej na  krzemie.
Nie o wizjonerstwie Stanisława Lema będzie jednak dzisiaj mowa, ale o niewykorzystanej szansie na wprowadzenie do języka polskiego nowych nazw, których źródłem nie musi być wcale literalne tłumaczenie nazw anglojęzycznych, albo wręcz przyjęcie wprost takich. W czym leży trudność, by długą i nieporęczną nazwę „czytnik e-booków” zastąpić jednym, prostym słowem „opton”, a funkcję generatora mowy terminem „lektan”? Obydwa terminy Lem wyprowadził prawdopodobnie z łaciny i spolszczył tak, by dobrze brzmiały w naszym języku.
To prawda, że język jest tworem dynamicznym, żywym i trudno jest za pomocą dyrektywy wprowadzać do niego nowe słowa. Jednak w przypadku nowych urządzeń technicznych jest możliwe, by nazywały się one tak, jak określą to ich twórcy, lub firmy wprowadzające je na rynek.
Dlatego uznaję za niewykorzystaną szansę to, że kiedy pierwsze czytniki e-booków pojawiły się na polskim rynku, nie wprowadzono ich pod nazwą „optonu". A może sami użytkownicy, należący do szerokiego grona czytelników książek, w uznaniu genialnego wizjonerstwa Stanisława Lema, zaczną sami nazywać tak urządzenia, które pomagają im codziennie w wędrówce po świecie literatury.

Polecany post

PUSTA ZIEMIA w wersji dźwiękowej

 Od 26 sierpnia 2024 powieść PUSTA ZIEMIA jest dostępna również jako audiobook. Czyta: Tomasz Sobczak

Najczęściej wyświetlany post